Esej: dotyk zarazy
Podzielę się z Tobą pewnym przemyśleniem.
Na początku czasu pandemii zostałem zaproszony do projektu „Dziennik zarazy”. Odczuwam bezsilność.
Opadnięcie rąk spowodowane jest myślą: czy relacjonowanie bieżącej rzeczywistości w formie pisanej ma w tym momencie sens? Rzeczywistość pandemiczna, zwłaszcza ta niedawna w sensie siły rażenia strachem, jest już, zdaje się, za nami. Koronawirus zmutował, przeniósł się z płuc do dupy, znany fakt. Aspekt rzeczywisty (liczby i skutki zdrowotno-ekonomiczne) to zupełnie inna historia. Chodzi mi o sam element uchwycenia ogólnoświatowej i jednostkowej grozy tamtego czasu. Historie opowiedziane na miliony różnych sposobów przez inne, niż forma dziennika, media. Zdjęcia, filmy, memy, relacje, krótkie twory w wersji mini-max: minimum czasu, maximum wywaru treści. Rzeczywistość mielona, mielona, mielona i trawiona, trawiona, trawiona w czasie real time przez środki wyrazu zdecydowanie atrakcyjniejsze, niż słowo pisane.
Z drugiej strony - dystans. Literatura, jak żadne inne medium doskonale nadaje się do zestawienia wszystko, co się wydarzyło z dystansu, z bycia poza tym i dopiero wtedy mielenia i trawienia rzeczywistości, różnych jej elementów i zakamarków w zestawieniu, dokonania skomplikowanej intuicyjnej wręcz operacji obliczeniowej, z której wychodzi ekstrakt z literackości. Dlatego nie piszę wpisu do dziennika z czasu real time, z wtedy, a z dużego dystansu, z teraz, z pozycji snajpera.
Moszczę się wygodnie na wzgórzu, poprawiam lunetę, widzę wszystko jasno i klarownie. Największą ofiarą zarazy jest nie branża turystyczna, nie małe i średnie przedsiębiorstwa. A dotyk.
Statystyki są nieubłagane. Dłoń, palce, opuszki wędrują w stronę twarzy, nosa, uszu, powiek, ust co kilka minut. Przeważnie bezwiednie, przeważnie poza naszą świadomością. Bo coś zaswędzi, bo coś zadrapie, bo tak.
Tymczasem dotyk tych stref w czasie zarazy jest zakazany. Dotyk przenosi wirusa, wirus wnika przez oczy, usta, nos do płuc. Tam mości się, replikuje, kolonizuje i zaczyna proces smażenia tkanki.
Dotyk własny kategorycznie zakazany. Budzi to nienaturalne antyodruchy, próby nerwowego, nerwicowego wręcz czuwania, aby ani ani, żeby broń Panie Boże nawet się nie ważyć. Wraz z odebraniem sobie tego naturalnego odruchu zablokowaliśmy prawo do bezwolności. Bunt przeciw odruchowi sięgającemu czasu prostowania się człowieka, próba tresowania impulsu, który towarzyszy nam na długo przed wymyśleniem literatury, matematyki czy religii prowadzi do zbierania się pod powierzchnią skóry, pod tkanką psychiczną czarnej mazi niezadowolenia, nieszczęścia, stanów lękowych i depresyjnych w skali atomu.
Jeszcze gorzej wypada relacja zmysłu dotyku wobec innego człowieka. W ramach bańki własnych myśli stymulowanej ostrzeżeniami z mediów następujące rozumowanie: o ile moje opuszki palców mogą przenosić wirusa na twarz, o tyle twoja skóra to z pewnością pendolino dla niechcianych pasażerów. Dotyk z innym wciągnięty na listę gestów zakazanych. Żadnego uścisku dłoni, żadnego przytulenia, ucałowania w policzek, a usta to czarnobylska strefa. Pozbawieni możliwości dotyku, tego spontanicznego, jak i wyważonego pod okazję stajemy się jeszcze bardziej pogrążeni w czarnej mazi podskórnej, podpsychicznej. Powodem neuroprzekaźniki, nasza konstrukcja biologiczna. Pod wpływem przytulenia z drugim człowiekiem wydziela się oksytocyna. Przytulając się czujemy bezpieczeństwo, spokój, ukojenie i zaufanie.
Efektem zarazy nieufność wobec dotyku własnego i dotyku innego. Izolacja i pogrążenie w zamknięciu. W pokoju własnego skurczonego doświadczenia.
Zaraza oferuje środki zastępcze. Przeniesienie relacji i interakcji z drugim człowiekiem, a więc interakcji ze zmysłem dotyku do sieci. Dorzuca przedrostek „e-” wszędzie, gdzie to możliwe. Szkoła, praca, życie społeczne i kulturalne, a także, w sposób większy, niż przed pandemią, życie seksualne. Przebywanie w niebieskim świetle monitorów od rana do nocy. Przeniesienie ciężaru recepcji rzeczywistości z innych zmysłów na oczy. Nie bez powodu, ewolucyjnie, mamy relatywnie małe nosy, uszy, skórę pokrytą raczej rzadkim owłosieniem w stosunku do wielkości naszych oczu. Jesteśmy oczni. Świat wciągamy wzrokiem. Jednak i oczy czasem muszą odpocząć. W rzeczywistości pandemicznej jest to zmysł mocno nadwyrężony na rzecz rozluźnienia funkcji innych zmysłów. Zwłaszcza dotyku. Pozorny triumf e-komunikatorów, e-relacji, e-dotyku spłyca doświadczenie, naciąga na rzeczywistość wyłącznie jedną siatkę zmysłów, separuje od świata i od ludzi.
Wtedy przychodzi poluzowanie obostrzeń.
Efekt? Nie, nie rzucamy się sobie w ramiona, nieufność względem własnego dotyku wciąż wielka, uzależnienie od e-świata i e-recepcji, zwłaszcza wśród najmłodszych, występuje w ogromnej, dziejowej skali.
Czy na nowo docenimy zmysł dotyku, przyjemność z bezwolności, intymne oksytocynowe źródełko w postaci bliskiej interakcji z drugim człowiekiem? Czy coś się zmieni w codziennym funkcjonowaniu? Być może, ale to tematy zbyt teraźniejsze, dziejące się w czasie real time.
Teraz pozostaje umościć się wysoko na wzgórzu i obserwować ze snajperską lunetą przy oku.