Opowiadanie: Urlop w czasie zarazy
Chodzę od ściany do ściany od balkonu do drzwi. Czas kwarantanny, jakby urlop. Jakby Egipt. Chodzę i sprawdzam stan posiadania.
Zapas papieru toaletowego, szesnaście tłustych rolek, mógłbym zmumifikować ród faraonów. Albo chociaż sąsiadów zza ściany. Wraz z kotem. Piramida żywności w kuchni: pomidory w puszcze u fundamentu, bloki z tofu scalone zaprawą z makaronu bezjajecznego i brązowego ryżu wypełniają przestrzeń zasadniczą, na czubku drożdże do pieczenia chleba. W lodówce ciemno, grobowcowy mrok, tyle jedzenia, światło nie ma przestrzeni do jarzenia. Obok lodówki Nili-litry piwa, wina i środka dezynfekującego. Moje, tylko moje.
Za oknami krąży klątwa na błoniastych skrzydłach nietoperza. zSpływa ta klątwa z błon na błony ciała, do komórek wchodzi. Smaży płuca. Nie pozwolę, żeby klątwa wniknęła do mojej przestrzeni. Spędzam tu czas kwarantanny. Izolacji. W zasadzie, nie mam pewności, ile trwa już ta izolacja. Pół tygodnia? Pół życia? Długo. Dłużej. Niby staruch zaciskający mocno ostatni dzień żywota, jestem uczepiony tych ścian, tego papieru. Tego czasu. Moje, tylko moje.
Czas. Nie potrafię myśleć o czasie inaczej, niż poza znanymi dobrze współrzędnymi: ściana do ściany, balkon do drzwi. Tu się rozciąga. Nigdzie indziej. Jest teraz, tą sytuacją. Czas przeszły to dla mnie blade widmo. Przyszłość zaklęta w wiecznym poronieniu. Nigdy się nie narodzi. To, co pewne, to mój czas izolacji. Mój papier. Moje zapasy. Moje, tylko moje.
Czasem za ścianą słychać skrobanie. To chyba sąsiedzi. Inni izolowani, których nie poznałem. Obecność obwieszczają wyłącznie drapaniem za tapetą. Zamknięci ze swoimi zapasami. Ich, tylko ich.
Rozmyślam ostatnio nad urlopem od życia. Nad śmiercią. Dostojewski pisał: co, jeżeli po drugiej stronie nie czeka nas nic innego, jak wieczne zamknięcie w klitce pełnej pająków. Niektórych może przerażać ta wizja. Mnie nie. Czuję się w niej nawet zadomowiony. Nie mogę powiedzieć, że nie obawiam się śmierci. Wręcz przeciwnie. Najbardziej boję się wizji egipskej. Anubis, który waży serce umarłego. Jeśli serce jest lekkie, przechodzisz dalej. Za ciężkie trafia na pożarcie potwora. Słabo mi na myśl o wyrwanym z piersi sercu. Moim, tylko moim.